
* Jacob Böhme (1575 – 1624) –
czwarte dziecko zamożnej rodziny chłopskiej ze Starego Zawidowa k/ Zgorzelca.
Był mistrzem szewskim w Görlitz nie mającym prawie żadnego wykształcenia (całe
jego wykształcenie stanowiły cztery lata szkółki wiejskiej). Czytał na własną
rękę Biblię, Paracelsusa oraz mistykę kabalistyczną i z tego powodu nazywano go
fanatycznym szewcem. Późniejszy mieszczanin zgorzelecki był wizjonerem,
mistykiem i pierwszym filozofem piszącym po niemiecku, a nie po łacinie. Jeden
z ważniejszych teologów okresu Reformacji, który źródłem swych pism uczynił
własne wizje rzeczywistości duchowej. Uważany jest za ojca nowoczesnego
gnostycyzmu.
Tabu...
Pierwsza śmierć, z którą spotkałam
się w życiu, dotyczyła zupełnie obcej mi osoby. Było to podczas lata, które
spędzałam u rodziny na wsi. Wieś jest mała, więzy pomiędzy mieszkańcami są
szczególne, jakby rodzinne. Miałam wówczas 7 lat. Umarł ktoś bliski ze
znajomych moich krewnych. Był późny wieczór, wszyscy poszliśmy na nocne
czuwanie przy zmarłym. Wcale nie byłam przestraszona, raczej, za sprawą cioci,
zakłopotana, że nie mam stosownego ubrania. Ponieważ był wieczór, a droga przed
nami dość daleka dostałam w rękę dużą, ba, dla mnie wówczas ogrooomną, świecę.
Od tego momentu atmosfera dla mnie dziecka, stała się niezwykle podniosła i
uroczysta. Długa droga, mrok, światło i ciepło świecy sprawiły, że z każdym krokiem
moja ciekawość i fascynacja wzrastały. Kiedy dotarliśmy do domu nieboszczyka (a
może nieboszczki, nie pamiętam już dzisiaj, kto to był) zdumiałam się tłumem
ludzi. Zmarły leżał w łóżku na środku pokoju, z którego wyniesiono wszystkie
sprzęty. Wokół paliło się mnóstwo świec, sam zmarły miał gromnicę w dłoniach.
Ludzie raz to modlili się, raz rozmawiali o zmarłym, podchodzili do niego,
dotykali, coś do niego mówili. Co jakiś czas wszyscy śpiewali stosowne do
okoliczności pieśni nabożne. I choć po kilku powtórzeniach sama z upodobaniem
już śpiewałam „Dobry Jezu, a nasz Panie..” , to zdumiewałam się pieśniami tymi bardziej „lekkimi”, nie
kościelnymi. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, ale czułam, jak ten rytuał
mnie wciąga. Zaczynałam odczuwać więź z obecnymi w domu zmarłego ludźmi.... I
trochę żałowałam, że następne dwa dni czuwania zostały mi, dziecku,
odpuszczone.
Druga śmierć związana jest z
umieraniem mojej babci. Miałam 10 lat. Późnym popołudniem mama zawołała mnie i
siostrę, bawiące się wówczas na podwórku „Chodźcie, szybko! Idziemy do babci!”.
Nie było wyjaśnień, nie było rytuałów, po drodze tylko kilka słów o sytuacji i
pouczenie, jak mamy się zachowywać. Mamy być cicho i mamy być grzeczne! Nie
dopuszczono nas, dziewczynek, do łoża umierającej babci. W malutkim pokoiku, za
amfiladą kamienicznych pokoi, zgromadzeni byli tylko dorośli. Nam nakazano
uklęknąć w innym, odległym pokoju i tak długo modlić się, aż po nas przyjdą. Od
klęczenia bolały nas kolana, co jakiś czas więc wstawałyśmy. Robiłyśmy to z
obawą, by nas nie przyłapano na tym, że nie klęczymy i nie modlimy się za duszę
babci. W tym strachu za „niegrzeczne” zachowanie, z potwornym bólem kolan,
przetrwałyśmy z siostrą około 2 godzin. Nadal nie rozumiałam śmierci, ale teraz
byłam wyraźnie zła, bo umieranie kojarzyło mi się z bólem zadawanym mnie samej.
Było więc czymś bardzo nie w porządku wobec mnie.
...... Dwa zupełnie odmienne
aspekty umierania. Jakże różne dwie śmierci! Jedna łącząca i jakby ducha
przyjaznego zostawiająca...., druga zaś wstydliwa, nieprzyjazna i bojaźnią
onieśmielająca. Dzieliło je zaledwie kilka lat, ale także przepaść między
kulturą mieszczańską i wiejską. Nas, „miastowych”, od dziecka uczono nie
przeżywać straty, nie zatrzymywać się nad nią, szybko wracać do normalnego
życia, a przede wszystkim nie zaprzątać tym głowy innym ludziom. Dorośli
zabawiali nas, dzieci, odwracali uwagę, przekonywali swoim zachowaniem, że nic
takiego się nie stało, że można nad tym przejść do porządku dziennego.
Obowiązywały też ogólne reguły powściągliwości: nie wolno się mazać, beczeć,
być mięczakiem. Należało szybko się otrząsnąć i dzielnie zabrać do dalszego
życia. Żałoba była jak krótki wypad z taśmociągu. Dziś wiem, z perspektywy
przeżytych lat, pracy zawodowej i traum doznanych z powodu różnych strat, jak
bardzo takie podejście okalecza. I ciało i psychikę.
Czasy nam współczesne, w których
pełno jest przemocy, rozlewu krwi, aborcji, eutanazji i cierpienia, określa się
jako „cywilizację śmierci”. Mimo tego, człowiek współczesny nie przywykł do niej.
W kulturze, w której młodość, piękno i witalność ceni się ponad wszystko, nie
dopuszcza się myśli o starości i przemijaniu. Walczy się ze śmiercią i
przeciwstawia się jej na różne sposoby. Ale tak naprawdę śmierć jest wygnana z
naszego myślenia. Jest tematem tabu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz