Nie da się zapomnieć Twojego życia...

Nie da się zapomnieć Twojego życia...!!! Niczym Anioł pojawiłaś się w moim życiu. Miałaś wówczas 9 miesięcy, spędzonych przy boku swej biologicznej matki, kobiety na życiowym wówczas zakręcie. Pojawiłaś się kruszynko taka maleńka... Oczęta zbiegały Ci się u noska, by zaraz potem figlarnie strzelić ku uszom.... Maleńkiej główki nie zdobił prawie żaden włos, a już kilka lat później zazdrościłam Ci warkocza grubości mej ręki. Z rozczuleniem wspominam Twoje pierwsze kroki i dziecięce "siamasiam" (przepraszam) i "posiłaki" (kosi-łapki).
Ten blog to miejsce Twoje i moje. Miejsce pamięci o Tobie i miejsce oswajania śmierci i żałoby. To także miejsce mojej walki z izolacją żałobnika i jego samotnością wśród ludzi. Miejsce, w którym uczę się żyć na nowo..., inaczej, bo BEZ CIEBIE.

czwartek, 8 grudnia 2011

2011.10.28 - Tabu....

Opis zgonu Jakuba Boehme* w nocy z 16 na 17 XI 1624 roku:


Wokół łoża, gdzie spoczywał dręczony życiowymi troskami i schorowany Boehme, zebrali się domownicy. Obecna była tylko żona oraz synowie Tobiasz i najmłodszy Eliasz. Nie wiadomo, gdzie znajdowali się wtedy jego synowie Jakub i Michał. Wieczorem Boehme spytał Tobiasza, czy on również słyszy piękny śpiew aniołów. Gdy ten zaprzeczył, Boehme nakazał otworzyć szeroko wszystkie drzwi, aby każdy mógł zachwycać się tą wspaniałą muzyką. Później spytał o godzinę. Gdy dowiedział się, że jest druga, odrzekł, że to jeszcze nie jest jego czas. A gdy po całonocnym czuwaniu powiedziano mu, że nadeszła szósta rano, po pożegnaniu z żoną i synami, przeżegnał się i powiedział: „A teraz odchodzę do raju!”

* Jacob Böhme (1575 – 1624) – czwarte dziecko zamożnej rodziny chłopskiej ze Starego Zawidowa k/ Zgorzelca. Był mistrzem szewskim w Görlitz nie mającym prawie żadnego wykształcenia (całe jego wykształcenie stanowiły cztery lata szkółki wiejskiej). Czytał na własną rękę Biblię, Paracelsusa oraz mistykę kabalistyczną i z tego powodu nazywano go fanatycznym szewcem. Późniejszy mieszczanin zgorzelecki był wizjonerem, mistykiem i pierwszym filozofem piszącym po niemiecku, a nie po łacinie. Jeden z ważniejszych teologów okresu Reformacji, który źródłem swych pism uczynił własne wizje rzeczywistości duchowej. Uważany jest za ojca nowoczesnego gnostycyzmu.

Tabu...

Pierwsza śmierć, z którą spotkałam się w życiu, dotyczyła zupełnie obcej mi osoby. Było to podczas lata, które spędzałam u rodziny na wsi. Wieś jest mała, więzy pomiędzy mieszkańcami są szczególne, jakby rodzinne. Miałam wówczas 7 lat. Umarł ktoś bliski ze znajomych moich krewnych. Był późny wieczór, wszyscy poszliśmy na nocne czuwanie przy zmarłym. Wcale nie byłam przestraszona, raczej, za sprawą cioci, zakłopotana, że nie mam stosownego ubrania. Ponieważ był wieczór, a droga przed nami dość daleka dostałam w rękę dużą, ba, dla mnie wówczas ogrooomną, świecę. Od tego momentu atmosfera dla mnie dziecka, stała się niezwykle podniosła i uroczysta. Długa droga, mrok, światło i ciepło świecy sprawiły, że z każdym krokiem moja ciekawość i fascynacja wzrastały. Kiedy dotarliśmy do domu nieboszczyka (a może nieboszczki, nie pamiętam już dzisiaj, kto to był) zdumiałam się tłumem ludzi. Zmarły leżał w łóżku na środku pokoju, z którego wyniesiono wszystkie sprzęty. Wokół paliło się mnóstwo świec, sam zmarły miał gromnicę w dłoniach. Ludzie raz to modlili się, raz rozmawiali o zmarłym, podchodzili do niego, dotykali, coś do niego mówili. Co jakiś czas wszyscy śpiewali stosowne do okoliczności pieśni nabożne. I choć po kilku powtórzeniach sama z upodobaniem już śpiewałam „Dobry Jezu, a nasz Panie..” , to  zdumiewałam się pieśniami tymi bardziej „lekkimi”, nie kościelnymi. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, ale czułam, jak ten rytuał mnie wciąga. Zaczynałam odczuwać więź z obecnymi w domu zmarłego ludźmi.... I trochę żałowałam, że następne dwa dni czuwania zostały mi, dziecku, odpuszczone.

Druga śmierć związana jest z umieraniem mojej babci. Miałam 10 lat. Późnym popołudniem mama zawołała mnie i siostrę, bawiące się wówczas na podwórku „Chodźcie, szybko! Idziemy do babci!”. Nie było wyjaśnień, nie było rytuałów, po drodze tylko kilka słów o sytuacji i pouczenie, jak mamy się zachowywać. Mamy być cicho i mamy być grzeczne! Nie dopuszczono nas, dziewczynek, do łoża umierającej babci. W malutkim pokoiku, za amfiladą kamienicznych pokoi, zgromadzeni byli tylko dorośli. Nam nakazano uklęknąć w innym, odległym pokoju i tak długo modlić się, aż po nas przyjdą. Od klęczenia bolały nas kolana, co jakiś czas więc wstawałyśmy. Robiłyśmy to z obawą, by nas nie przyłapano na tym, że nie klęczymy i nie modlimy się za duszę babci. W tym strachu za „niegrzeczne” zachowanie, z potwornym bólem kolan, przetrwałyśmy z siostrą około 2 godzin. Nadal nie rozumiałam śmierci, ale teraz byłam wyraźnie zła, bo umieranie kojarzyło mi się z bólem zadawanym mnie samej. Było więc czymś bardzo nie w porządku wobec mnie.

...... Dwa zupełnie odmienne aspekty umierania. Jakże różne dwie śmierci! Jedna łącząca i jakby ducha przyjaznego zostawiająca...., druga zaś wstydliwa, nieprzyjazna i bojaźnią onieśmielająca. Dzieliło je zaledwie kilka lat, ale także przepaść między kulturą mieszczańską i wiejską. Nas, „miastowych”, od dziecka uczono nie przeżywać straty, nie zatrzymywać się nad nią, szybko wracać do normalnego życia, a przede wszystkim nie zaprzątać tym głowy innym ludziom. Dorośli zabawiali nas, dzieci, odwracali uwagę, przekonywali swoim zachowaniem, że nic takiego się nie stało, że można nad tym przejść do porządku dziennego. Obowiązywały też ogólne reguły powściągliwości: nie wolno się mazać, beczeć, być mięczakiem. Należało szybko się otrząsnąć i dzielnie zabrać do dalszego życia. Żałoba była jak krótki wypad z taśmociągu. Dziś wiem, z perspektywy przeżytych lat, pracy zawodowej i traum doznanych z powodu różnych strat, jak bardzo takie podejście okalecza. I ciało i psychikę.
Czasy nam współczesne, w których pełno jest przemocy, rozlewu krwi, aborcji, eutanazji i cierpienia, określa się jako „cywilizację śmierci”. Mimo tego, człowiek współczesny nie przywykł do niej. W kulturze, w której młodość, piękno i witalność ceni się ponad wszystko, nie dopuszcza się myśli o starości i przemijaniu. Walczy się ze śmiercią i przeciwstawia się jej na różne sposoby. Ale tak naprawdę śmierć jest wygnana z naszego myślenia. Jest tematem tabu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz