Nie da się zapomnieć Twojego życia...

Nie da się zapomnieć Twojego życia...!!! Niczym Anioł pojawiłaś się w moim życiu. Miałaś wówczas 9 miesięcy, spędzonych przy boku swej biologicznej matki, kobiety na życiowym wówczas zakręcie. Pojawiłaś się kruszynko taka maleńka... Oczęta zbiegały Ci się u noska, by zaraz potem figlarnie strzelić ku uszom.... Maleńkiej główki nie zdobił prawie żaden włos, a już kilka lat później zazdrościłam Ci warkocza grubości mej ręki. Z rozczuleniem wspominam Twoje pierwsze kroki i dziecięce "siamasiam" (przepraszam) i "posiłaki" (kosi-łapki).
Ten blog to miejsce Twoje i moje. Miejsce pamięci o Tobie i miejsce oswajania śmierci i żałoby. To także miejsce mojej walki z izolacją żałobnika i jego samotnością wśród ludzi. Miejsce, w którym uczę się żyć na nowo..., inaczej, bo BEZ CIEBIE.

wtorek, 6 grudnia 2011

2011.10.26 - Słoń w pokoju, czyli o pewnym stosunku...


Jest taki wiersz „Słoń w pokoju”, który napisała Terry Kettering. Słoń jest ogromny, pękaty, wszyscy koło niego przeciskają się, ale nikt o nim nie mówi. Jakby go w ogóle nie było..... Przeciskają się rzucając „jak się masz”, „wszystko w porządku” i tysiąc innych banalnych pogawędek. Rozmawiają o pogodzie i o pracy. Dowcipkują i rozmawiają o wszystkim innym – tylko nie o słoniu w pokoju. Podobna jest bardzo często ludzka postawa wobec osób, które straciły dziecko albo spotkała ich jakaś inna tragedia. A przecież o rzeczach ważnych nie można nie rozmawiać, bo one nie wyparują od „niemówienia”. Strategia „nie będę nic mówić, żeby nie zranić” wcale się nie sprawdza. Przeciwnie, buduje jeszcze większe poczucie osamotnienia. Takie powiedzenia, jak „czas goi rany”, „trzeba żyć dalej”, „taka była wola Boża”, wcale nie pocieszają, powodują tylko dodatkowy ból ran, które i tak się nie zagoją......

Odeszła z mego życia najważniejsza osoba. Joasia, moja córka..... Przez kilka miesięcy patrzyłam na JEJ umieranie, niemal fizycznie ocierałam się o JEJ cierpienie. Śmierć to rzeczywistość, z którą człowiek mocno się nie zgadza, ale odejście dziecka wydaje się być jakimś błędem – umierać powinno się przeżywszy życie! Śmierć dziecka jest niewiarygodnie bolesna, a całkowita akceptacja tego, że ono umarło, nie nadchodzi nigdy. Pogodzić można się jedynie z tym, że śmierć się zdarzyła, ale nie z tym, dlaczego je zabrała. To właśnie dlatego żałoba po dziecku nigdy nie przemija i nigdy się nie kończy. Bo i rodzicielstwo nie ustaje nigdy. Dziecko ma się na zawsze....
A w życiu jakoś nie zdarzają się bisy. Coś co było, odchodzi i znika, by już nigdy nie powrócić!
Smutno.... Tęskno.... Ponuro..... Brrr! Życie, składam reklamację!

Jak trudno zastąpić słowo MY słowem JA....
Śmierć to szok i wielkie przeżycie egzystencjalne. Tego cierpienia jest tyle, że przeraża i onieśmiela. Samotny dom.... Emocjonalne więzienie.... Czuję się jak ślepiec, który potrzebuje czyjejś dłoni, by przejść na drugą stronę ulicy. Pozbawiona wsparcia zapętlam się we wspomnieniach i pytaniach. Mój świat staje się coraz bardziej światem ciszy. I nie chodzi tylko o brak Joasi. Znajome osoby obchodzą mnie szerokim łukiem, jakbym nosiła w sobie jakąś chorobę zakaźną. Na miłość Boską! Żałobą nie można się zarazić! Ludzie kluczą więc i lawirują, bo nie wiedzą, jak w kontekście śmierci, która się wydarzyła, uniknąć dotkliwego ranienia czy rozjątrzania bolesnych ran. Śmierć jest przecież tabu! Kiedy w rozmowie wspominam o śmierci, wszyscy rzucają się do ucieczki - zmieniają temat, obracają w żart albo uprzejmie milczą. 

Wielu przyjaciół i znajomych „zawiodło”. Niektórzy zwlekali z kondolencjami, innych nie stać było nawet na konwencjonalnie wyrażone współczucie. Czy mam mieć żal do tych, którzy nie sprostali? Otóż – nie mam, wcale ich nie potępiam. Myślę, że nie jest to przejaw obojętności, to po prostu zwykła, ludzka bezradność. Sytuacja zwyczajnie ich przerosła. Myślę też, że w głębi duszy martwią się z tego powodu. Po prostu nie wiedzą, czy swoją obecnością i sprawami życia codziennego nie pogłębią mojego bólu po stracie dziecka. Żyjemy w społeczeństwie negującym śmierć, więc nieporadność ludzka w stosunku do tematu śmierci nie zna granic – telefony milczą jak zaklęte, znajomi i przyjaciele jakby zapadli się pod ziemię. Wręcz namacalnie czuję, jak rozpada się większość moich, dawniej zażyłych, kontaktów.

Opuszczona w swojej tragedii i zmuszona do ukrywania bólu, usiłuję robić dobrą minę do złej gry, często z poczuciem niemal fizycznej tortury. Czy muszę nauczyć się udawać, że sobie poradziłam i wszystko jest już OK, jeśli nie chcę być traktowana w ten sposób? Skóra mi cierpnie na myśl, że muszę zacząć na siłę uśmiechać się i sztucznie wymuszać na sobie dobre samopoczucie. A ja przecież naprawdę jestem smutna.... I jestem zrozpaczona.... Nie jestem w stanie pogodzić się ze stratą tak bliskiej mi osoby w ciągu kilku dni czy tygodni. Nie chcę też przemykać się przez okres żałoby i pośpiesznie powracać do „normalności”. Chcę mieć swój czas. Chcę mieć możliwość okazywania swojej rozpaczy, cierpienia i żalu. Chcę wspominać, rozmawiać, płakać. Chcę dzielić się swoimi uczuciami z innymi ludźmi. Nie chcę minimalizować swego bólu i nie chcę, by moje cierpienie pozostało nie spełnione.

„Taktowne” milczenie czy dystans napełniają mnie tylko niepokojem. Budzą wątpliwości, bo odmawia się w ten sposób moim uczuciom wagi i głębi. Taka cisza funduje i rozkręca emocjonalne zaburzenie..... A przynależę przecież do społeczeństwa, nie jestem poza nawiasem. Nie chcę być więc zamknięta w ochronnym kręgu milczenia i traktowana jak trędowata z powodu swojego cierpienia! Śmierć Joasi jest jednym z najcięższych doświadczeń, z jakim muszę nauczyć się żyć. I nie chcę spędzać życia ze świadomością, że jestem matką kilku garści prochu.....

Z pewnością ludzie czują się nieswojo, gdy obok znajduje się osoba w żałobie. Z drugiej jednak strony, ci „osieroceni” napotykają na ogromne trudności w znalezieniu wsparcia, tak potrzebnego im do uporania się ze swoją traumą. Ludziom, których dotknęła tragedia taka jak moja, po prostu trzeba umieć towarzyszyć w ich cierpieniu. Każdy rodzic, którego dziecko umarło, jest oczywiście pogrążony w żałobie, ale ma też inne życie. Lubi ciekawą książkę, film czy muzykę, lubi chodzić do kawiarni czy na spacery, lubi zwiedzać czy wędrować, ma swoje zainteresowania, hobby lub pasję. Na ogół ludzie obok nie mają pomysłu na to, co i jak robić w takich okolicznościach. Wszyscy są jak sparaliżowani - rodzina i przyjaciele nie wiedzą, co mówić i jak pomóc, a ci, którzy mogliby podtrzymać na duchu, wolą się nie wtrącać. Są sytuacje, gdzie nie ma dobrych podpowiedzi, ale proszę, nie mów mi „Naprawdę? Moim znajomym też zmarło dziecko”, czy „Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzisz” (nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego!). Powiedz lepiej „Chodź ze mną na zakupy”, albo „Pojadę z tobą na cmentarz, na grób twojego dziecka”.... Niech wydarzy się COKOLWIEK.... Tylko nie ta przytłaczająca cisza! Uwierz mi, to pomaga pogodzić się ze stratą, nawet tak straszną, jak strata dziecka. Pomaga iść dalej, znaleźć nowy sposób życia. Nawet jeśli upłynęło już sporo czasu, nigdy nie jest za późno, aby dać wyraz swojej trosce i zainteresowaniu. Bo nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem.....

***
P.S.
Słowo jest tą szczeliną, przez którą przez te kilka miesięcy, przenikało do mojego serca światło nadziei i wiary. Wnosiło w moje życie pokarm, który dostarczał sił na następne dni. Tym z Was, którzy towarzyszyli mi podczas tej niezwykle trudnej choroby Joasi, cicho, mądrze, z sercem, chcę powiedzieć – KOCHAM WAS!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz