Kilka dni temu natknęłam się na
artykuł Magdaleny Rams pod tytułem „Kiedy umiera dziecko ...”
(czasopismo „Psychologia i Rzeczywistość”, nr 3/2003). Rozpoczyna się on
wierszem:
Gdy
coś zbliża się nieuchronnie,
Nie
chcemy o tym wiedzieć,
To
nie ma prawa być nieuniknione,
Nie
tak.
Nie
teraz.
Nie
w ten sposób.
Pojawia
się zbyt wcześnie i zbyt nieoczekiwanie.
To,
co nieuchronne
Jest
potwornie przedwczesne.
Powinno
przyjść dopiero później.
Jutro.
Za rok. Za sto lat.
Gerhard
Zwerenz – „Miłość w Szwecji”
Nie będę silić się na składne
kompilowanie treści opracowania, przytoczę natomiast te fragmenty, które mnie
poruszyły:
***
„(...) Jeszcze niedawno śmierć traktowana
była jako nieodłączny element cyklu życia. Większość ludzi umierała w domu,
otoczona rodziną i przyjaciółmi. Dzieci były świadkami procesu umierania,
uczestniczyły w pochówku i obrządkach pogrzebowych. Dziś wiele naszych
wysiłków, aby przedłużyć życie i zminimalizować ból po stracie bliskich,
prowadzi do emocjonalnego zaburzenia ludzi. Nasze cierpienie pozostaje nie
spełnione.
Ponad 60% procent
z nas umiera w instytucjach, takich jak szpitale i domy starców. Wraz z
postępem medycyny i heroicznymi przedsięwzięciami mającymi na celu przedłużenie
życia, umierającego człowieka pośpiesznie transportuje się do najbliższego
szpitala i przekazuje w obce ręce, aby poddać go akcji pobudzenia serca,
podłączyć do monitora, nakłuwać, ostukiwać, opukiwać budzącymi strach
przyrządami – podczas gdy on umiera. Śmierć postrzegana jest jako wróg, którego
trzeba za wszelką cenę pokonać, a nie jako coś, co jest naturalne i
nieuniknione. Po śmierci ciało zostaje zabrane do kostnicy lub do domu
pogrzebowego, gdzie obcy balsamują je, ubierają, perfumują i upiększają
kosmetykami, aby stworzyć iluzję życia.
Niegdyś ludzie
umierali w domach, w których przeżyli większość życia. Często byli świadomi
tego, że umierają, chyba, że śmierć spowodowana była wypadkiem lub nagłą
chorobą. Umierający człowiek miał szansę na ostateczne przerwanie swoich
emocjonalnych więzi z życiem w znajomym mu otoczeniu. Podczas ostatnich chwil
otaczali go czuwający członkowie rodziny i przyjaciele, aby go pożegnać na
zawsze.
Po śmierci
człowieka członkowie jego rodziny zajmowali się pogrzebem. Kobiety myły i
ubierały ciało, podczas gdy mężczyźni zbijali trumnę i kopali grób. Była to
wspaniała sposobność, aby oddać ostatnią posługę temu, który odszedł, i
pogodzić się z kresem jego istnienia – pożegnać go z szacunkiem i miłością.
Ciało było często
chowane na terenie gospodarstwa, gdzie ci, co pozostali, zwykli traktować osobę
zmarłą jako część środowiska, w którym żyli. Przez kilka pierwszych dni po
pogrzebie przyjaciele i sąsiedzi przynosili żałobnikom jedzenie i ofiarowywali
wsparcie. W dawnych zbiorowościach wiejskich śmierć i żałoba były udziałem
wszystkich członków rodziny. Kontakt z umierającym pomagał im postrzegać śmierć
nie jako zjawisko obce i potworne, ale jako nieodłączną fazę naturalnego cyklu.
Nasze szczątkowe i spłycone obrzędy żałobne i pogrzebowe spowodowały, że
kontakt ten został utracony. W miarę jak ludzie zaczęli przenosić się ze wsi do
miasta w celu podjęcia pracy, negacja śmierci stała się kulturowym zjawiskiem
naszej cywilizacji.
Medycyna,
uważając śmierć za wielkie niepowodzenie, zwielokrotniła wysiłki, aby pokonać
tego wroga za pomocą coraz bardziej wyszukanej technologii. W szpitalu śmierć,
która zawisła nad człowiekiem, spotkała się z zaprzeczeniem najpierw ze strony
personelu medycznego, następnie ze strony rodziny. Umierającemu człowiekowi
śmierć zaczęła jawić się jako przeciwnik, któremu trzeba stawić opór. Ta walka
o życie, gdy wszystkie moce sprzysięgły się przeciwko niemu, zawsze była
ostatnią, straconą bitwą i kończyła się klęską ostateczną.
Uległy zmianie
zasady porozumiewania się między umierającym a rodziną. Prawda zmieniła swoje
oblicze. W proces umierania wkradły się kłamstwa. Zaczęli kłamać lekarze, pielęgniarki,
członkowie rodziny i w końcu zaczął kłamać konający człowiek. Temat stał się
tabu, owiany tajemnicą, zakryty welonem obłudy. Wszyscy zaczęli udawać, że
śmierć jest czymś nierzeczywistym, złudzeniem. Krewni zaniechali nocnych czuwań
przy łożu chorego, przychodząc i odchodząc zgodnie z godzinami wizyt
wyznaczonymi przez szpital. Jednak wielu z nas obawia się samotnej śmierci,
wśród obcych, gdzie nie są otoczeni troską i miłością najbliższych.
Z faktu, iż
śmierć traktowana jest w naszej kulturze jako temat tabu, wynikają dalekosiężne
skutki, zarówno dla umierających, jak i dla tych, co pozostają. Tym, którzy
dobiegają kresu swojej wędrówki, rozmyślnie odmawia się emocjonalnego
oczyszczenia, zrzucenia z siebie ciężaru niedomówień przez powiedzenie słowa
„żegnaj”, prośby o przebaczenie lub udzielenie go innym, przez uznanie krzywd
wyrządzonych w trakcie życia. Jest niesłychanie trudno spełnić to zadanie,
jeśli ci, z którymi chcesz odbyć rozmowę, na twoje wysiłki odpowiadają
wymijająco: „No jeszcze przecież nie umierasz” lub „Nie chce słyszeć słowa
więcej”.
Negacja śmierci
może wydać się dobrym sposobem na złagodzenie własnego cierpienia, ale w
rzeczywistości odnosi skutek wręcz odwrotny. Negując śmierć, zaprzeczamy tym
samym naturalnemu cyklowi, w którym jest ona nieuchronnym następstwem życia.
Nikomu nie udało się uniknąć śmierci. Życie jest dla nas kopalnią
najrozmaitszych doświadczeń. Są dobre czasy i są złe. Czas smutku, rozczarowań,
frustracji i żalu oraz czas radości, miłości i szczęścia. Śmierć jest dla nas
kolejnym i ostatnim doświadczeniem. Większość z nas goni za szczęściem,
unikając bolesnych i niepożądanych emocji. Żyjemy w świecie mglistych mitów,
głoszących, że szczęście jest jedynym możliwym do przyjęcia stanem bytu.
„...stało się
moralnym i społecznym obowiązkiem przyczyniać się do zbiorowego poczucia
szczęścia, unikając wszystkiego, co mogłoby wywołać uczucie smutku lub
znużenia, stwarzając pozory radości nawet wtedy, gdy jest się w otchłani
rozpaczy” (francuski filozof Filip Aries). Nikt nie jest szczęśliwy przez całe
życie. To właśnie te bolesne doznania powodują, że rozwijamy się, stajemy się
wrażliwsi, współczujemy i okazujemy troskę tym, którzy znaleźli się w podobnej
sytuacji, głębiej wnikamy w system wartości i swoje emocje. Choroba i śmierć
nie należą do wydarzeń szczęśliwych, a ponieważ tak bardzo kontrastują z naszą
irracjonalną pogonią za szczęściem, szukamy ich zaprzeczenia, tak w sobie, jak
i w innych (...) ”
***
Czytając ten artykuł wspomniałam
swoje „dwie śmierci” opisane w poście „2011.10.28
- Tabu...” (
http://joannainmemoriam.blogspot.com/2011/12/20111028-tabu.html).
Wraz z ostatnią kropką postawioną w artykule przez autorkę nabrałam przekonania,
że nowa jakość życia narzucona przez postęp cywilizacyjny dokonała gwałtu na
sumieniu ludzkości. Brutalnie i bezlitośnie odcięła nam dostęp do swobodnego
wyrażania niepokojących nas uczuć. Odmówiła też osobie umierającej prawa do
zakończenia spraw ziemskich ze szczerością i w poczuciu rzeczywistości.
Nieumiejętność odnalezienia się w
sytuacji obcowania ze śmiercią pozbawia nas tak naprawdę istoty naszego
człowieczeństwa. Czy możemy odwrócić ten stan? Myślę, że tak! Po prostu
rozmawiajmy o śmierci i bądźmy jej świadkami. Przestaniemy wówczas doświadczać
jej niesamowitego ubóstwa wynikającego z faktu, że miejscem na śmierć stał się
szpital czy hospicjum. Tylko w taki sposób możemy przywrócić śmierci jej
naturalność i godność.