Nie da się zapomnieć Twojego życia...

Nie da się zapomnieć Twojego życia...!!! Niczym Anioł pojawiłaś się w moim życiu. Miałaś wówczas 9 miesięcy, spędzonych przy boku swej biologicznej matki, kobiety na życiowym wówczas zakręcie. Pojawiłaś się kruszynko taka maleńka... Oczęta zbiegały Ci się u noska, by zaraz potem figlarnie strzelić ku uszom.... Maleńkiej główki nie zdobił prawie żaden włos, a już kilka lat później zazdrościłam Ci warkocza grubości mej ręki. Z rozczuleniem wspominam Twoje pierwsze kroki i dziecięce "siamasiam" (przepraszam) i "posiłaki" (kosi-łapki).
Ten blog to miejsce Twoje i moje. Miejsce pamięci o Tobie i miejsce oswajania śmierci i żałoby. To także miejsce mojej walki z izolacją żałobnika i jego samotnością wśród ludzi. Miejsce, w którym uczę się żyć na nowo..., inaczej, bo BEZ CIEBIE.

niedziela, 11 grudnia 2011

2011.11.15 - Kolejny dzień bycia słoniem......

1. cisza ...
2. pustka ...
3. bezsilność ...
4. niesprawiedliwość ...
5. pytania ...
6. retrospekcja ...
7. nic ...
8. MIESIĄC .........................

Gdzie ten tłum, który mówił i pisał „jestem z Tobą” ????
Gdzie ta rzesza co mówiła „trzymaj się” ????
Rozglądam się i nikogo nie widzę, nawet cienia wyciągniętych rąk....
Puste deklaracje.
Coraz bardziej garbię się pod naporem myśli... jestem trędowata ze swoim smutkiem i żałobą! Nic już nie jest tak jak dawniej, nie jestem interesująca, nie jestem potrzebna. I mimo, iż jestem, to jestem... NIKT....

Jak nazwać ten przechodzący obok ludzki „zamrażalnik” ? Taktowny nietakt? Dworna uprzejmość wobec żałobnika? Czy może to już banicja i wykluczenie?
Samotność....
Ta, bez mojego wyboru?

2011.11.12 - Mija miesiąc....



Mija miesiąc jak nie ma Joasi...
I z każdym dniem nie ma Jej coraz bardziej...
Niemy krzyk tęsknoty za Jej obecnością jest ogromny, tak silny, że aż niewyobrażalny! Nawet gdybym chciała wykrzyczeć głośno swój ból, to i tak to nic nie da. Więc łzy tylko płyną cichutko..........
Stają się one coraz trudniejsze i coraz bardziej bolące. To tak, jak gdyby krople krwi płynęły mi z oczu.........

Nie żyje, nie żyje, nie żyje!
Umarła, umarła, umarła!
Nie ma, nie będzie, nigdy nie wróci!
Nigdy!

Nigdy!
...



Stoję nad mogiłą, gdzie zamiast Ciebie, krzyż rozpościera ramiona. Grubo kwiatami zasłana kołderka Cię otula. Znów zapalam kolejne znicze, wpatruję się w pustkę, przygryzam wargi z bólu. Pochylam się nisko, mówię do Ciebie, wołam Cię....
Wołam, a Ty nie przychodzisz......
Jak bolesny skurcz przez ciało przebiega myśl ....
............ jestem matką kilku garści prochu.....!

Odchodząc od Twojego grobu zawsze się zastanawiam, czy zrobiłam wszystko, abyś była i Ty szczęśliwa, radosna, pogodna, uśmiechnięta, bo zasługiwałaś na to jak nikt inny. Każdy dzień, każda godzina, minuta, sekunda spędzona z Tobą, przy Tobie, była dla mnie czymś szczególnym.
W tej okrutnej chorobie patrzyłaś na mnie umęczonymi oczyma, w których mogłam przeczytać tylko jedno słowo: BÓL. Odeszłaś nad ranem, a mnie przy Tobie nie było... Odeszłaś bez buntu, bez słowa skargi, bezbronna. Samotna w tej ostatniej drodze.............
Wierzę, że Bóg był z Tobą w tej chwili i trzymał Cię za rękę.....

DZIĘKUJĘ za to, co zrobiłaś dla mnie i PRZEPRASZAM za to, czego nie zrobiłam dla Ciebie.
Kochałam Cię........ Kocham.....  I Będę Kochać!

Żyć bez Twojej obecności, żyć bez pragnień, bez doznań, bez czułości i całej otoki dawania siebie i doznawania ciepła, radości, czułych gestów. Jak żyć ????
Zamknął się mi kawałek świata. W sposób nieodwracalny.
Czuję się jak tancerka, która zwichnęła nogę.....

Uczę się teraz żyć bez Ciebie, ale to takie trudne............................

sobota, 10 grudnia 2011

2011.11.02 - Wypominki...

Byłaś moim Aniołem....



Niczym Anioł pojawiłaś się w mym życiu...
Otuliłaś mnie swoimi delikatnymi skrzydłami,
Roztaczając przed oczami śnieżnobiałe pióra...
Napełniłaś moje życie radością, obdarzyłaś dobrocią i miłością.

Asiu, Aniołku Nadziei....

Miłosierdziu Bożemu polecam Twą duszę i proszę o modlitwę w intencji Twego wiecznego zbawienia.

Niech Aniołowie prowadzą Cię do wiekuistego światła i krainy wiecznej radości.

Odpoczywaj w pokoju wiecznym. 
Na wieki wieków. 
Amen.

Kocham Cię
Mama

2011.11.01 - Trzeba Pamiętać i trzeba Kochać.....

Trzeba Pamiętać i trzeba Kochać.
Więcej już nic zrobić nie możemy....

A moja kumpelka napisała:

"Dzisiaj jest Cisza.
Zaduma i Jedność.
Dzisiaj schylenie człowieczeństwa przed Tajemnicą
Cześć Ich pamięci!
Jestem...."


A więc Asieńko, i Ty ŻYJESZ.....,  JESTEŚ w pamięci...!


Córeńko, Kochana Moja...
Niezmiennie zapalam światełko, aby rozświetlało Tobie drogę TAM...






piątek, 9 grudnia 2011

2011.10.29 - Śmierć ptaka...


Śmierć ptaka
Jeremi Przybora

Śmierć ptaka to jest
mała śmierć
śmierć ptaka to jest
śmierci część
śmierć ptaka to jest
dla człowieka
mała śmierć
śmierci ćwierć
dziesięć deka.

Śmierć ptaka to jest
koci skok
śmierć ptaka to jest
strzał i mrok
śmierć ptaka to jest
żal niewielki
kres bez łez
oczy – dwie
snu kropelki.

Dla ptaka to lot
w jądro chmur
dla ptaka to lot
martwych piór
dla ptaka to lot
w którym nie ma
ani drzew
ani rzek
ani nieba
nie ma nic

Śmierć ptaka to jest
kropla krwi
bardzo podobna do twej
kropli krwi
bardzo podobna do twej
otchłań taka
ten sam próg
bramy trwóg
więc nie lekceważ
śmierci ptaka.
Nie lekceważ.



2011.10.29 – Kiedy umiera dziecko....

Kilka dni temu natknęłam się na artykuł Magdaleny Rams pod tytułem „Kiedy umiera dziecko ...” (czasopismo „Psychologia i Rzeczywistość”, nr 3/2003). Rozpoczyna się on wierszem:

Gdy coś zbliża się nieuchronnie,
Nie chcemy o tym wiedzieć,
To nie ma prawa być nieuniknione,
Nie tak.
Nie teraz.
Nie w ten sposób.
Pojawia się zbyt wcześnie i zbyt nieoczekiwanie.
To, co nieuchronne
Jest potwornie przedwczesne.
Powinno przyjść dopiero później.
Jutro. Za rok. Za sto lat.
Gerhard Zwerenz – „Miłość w Szwecji

Nie będę silić się na składne kompilowanie treści opracowania, przytoczę natomiast te fragmenty, które mnie poruszyły:
***
 „(...) Jeszcze niedawno śmierć traktowana była jako nieodłączny element cyklu życia. Większość ludzi umierała w domu, otoczona rodziną i przyjaciółmi. Dzieci były świadkami procesu umierania, uczestniczyły w pochówku i obrządkach pogrzebowych. Dziś wiele naszych wysiłków, aby przedłużyć życie i zminimalizować ból po stracie bliskich, prowadzi do emocjonalnego zaburzenia ludzi. Nasze cierpienie pozostaje nie spełnione.
Ponad 60% procent z nas umiera w instytucjach, takich jak szpitale i domy starców. Wraz z postępem medycyny i heroicznymi przedsięwzięciami mającymi na celu przedłużenie życia, umierającego człowieka pośpiesznie transportuje się do najbliższego szpitala i przekazuje w obce ręce, aby poddać go akcji pobudzenia serca, podłączyć do monitora, nakłuwać, ostukiwać, opukiwać budzącymi strach przyrządami – podczas gdy on umiera. Śmierć postrzegana jest jako wróg, którego trzeba za wszelką cenę pokonać, a nie jako coś, co jest naturalne i nieuniknione. Po śmierci ciało zostaje zabrane do kostnicy lub do domu pogrzebowego, gdzie obcy balsamują je, ubierają, perfumują i upiększają kosmetykami, aby stworzyć iluzję życia.
Niegdyś ludzie umierali w domach, w których przeżyli większość życia. Często byli świadomi tego, że umierają, chyba, że śmierć spowodowana była wypadkiem lub nagłą chorobą. Umierający człowiek miał szansę na ostateczne przerwanie swoich emocjonalnych więzi z życiem w znajomym mu otoczeniu. Podczas ostatnich chwil otaczali go czuwający członkowie rodziny i przyjaciele, aby go pożegnać na zawsze.
Po śmierci człowieka członkowie jego rodziny zajmowali się pogrzebem. Kobiety myły i ubierały ciało, podczas gdy mężczyźni zbijali trumnę i kopali grób. Była to wspaniała sposobność, aby oddać ostatnią posługę temu, który odszedł, i pogodzić się z kresem jego istnienia – pożegnać go z szacunkiem i miłością.
Ciało było często chowane na terenie gospodarstwa, gdzie ci, co pozostali, zwykli traktować osobę zmarłą jako część środowiska, w którym żyli. Przez kilka pierwszych dni po pogrzebie przyjaciele i sąsiedzi przynosili żałobnikom jedzenie i ofiarowywali wsparcie. W dawnych zbiorowościach wiejskich śmierć i żałoba były udziałem wszystkich członków rodziny. Kontakt z umierającym pomagał im postrzegać śmierć nie jako zjawisko obce i potworne, ale jako nieodłączną fazę naturalnego cyklu. Nasze szczątkowe i spłycone obrzędy żałobne i pogrzebowe spowodowały, że kontakt ten został utracony. W miarę jak ludzie zaczęli przenosić się ze wsi do miasta w celu podjęcia pracy, negacja śmierci stała się kulturowym zjawiskiem naszej cywilizacji.
Medycyna, uważając śmierć za wielkie niepowodzenie, zwielokrotniła wysiłki, aby pokonać tego wroga za pomocą coraz bardziej wyszukanej technologii. W szpitalu śmierć, która zawisła nad człowiekiem, spotkała się z zaprzeczeniem najpierw ze strony personelu medycznego, następnie ze strony rodziny. Umierającemu człowiekowi śmierć zaczęła jawić się jako przeciwnik, któremu trzeba stawić opór. Ta walka o życie, gdy wszystkie moce sprzysięgły się przeciwko niemu, zawsze była ostatnią, straconą bitwą i kończyła się klęską ostateczną.
Uległy zmianie zasady porozumiewania się między umierającym a rodziną. Prawda zmieniła swoje oblicze. W proces umierania wkradły się kłamstwa. Zaczęli kłamać lekarze, pielęgniarki, członkowie rodziny i w końcu zaczął kłamać konający człowiek. Temat stał się tabu, owiany tajemnicą, zakryty welonem obłudy. Wszyscy zaczęli udawać, że śmierć jest czymś nierzeczywistym, złudzeniem. Krewni zaniechali nocnych czuwań przy łożu chorego, przychodząc i odchodząc zgodnie z godzinami wizyt wyznaczonymi przez szpital. Jednak wielu z nas obawia się samotnej śmierci, wśród obcych, gdzie nie są otoczeni troską i miłością najbliższych.
Z faktu, iż śmierć traktowana jest w naszej kulturze jako temat tabu, wynikają dalekosiężne skutki, zarówno dla umierających, jak i dla tych, co pozostają. Tym, którzy dobiegają kresu swojej wędrówki, rozmyślnie odmawia się emocjonalnego oczyszczenia, zrzucenia z siebie ciężaru niedomówień przez powiedzenie słowa „żegnaj”, prośby o przebaczenie lub udzielenie go innym, przez uznanie krzywd wyrządzonych w trakcie życia. Jest niesłychanie trudno spełnić to zadanie, jeśli ci, z którymi chcesz odbyć rozmowę, na twoje wysiłki odpowiadają wymijająco: „No jeszcze przecież nie umierasz” lub „Nie chce słyszeć słowa więcej”.
Negacja śmierci może wydać się dobrym sposobem na złagodzenie własnego cierpienia, ale w rzeczywistości odnosi skutek wręcz odwrotny. Negując śmierć, zaprzeczamy tym samym naturalnemu cyklowi, w którym jest ona nieuchronnym następstwem życia. Nikomu nie udało się uniknąć śmierci. Życie jest dla nas kopalnią najrozmaitszych doświadczeń. Są dobre czasy i są złe. Czas smutku, rozczarowań, frustracji i żalu oraz czas radości, miłości i szczęścia. Śmierć jest dla nas kolejnym i ostatnim doświadczeniem. Większość z nas goni za szczęściem, unikając bolesnych i niepożądanych emocji. Żyjemy w świecie mglistych mitów, głoszących, że szczęście jest jedynym możliwym do przyjęcia stanem bytu.
„...stało się moralnym i społecznym obowiązkiem przyczyniać się do zbiorowego poczucia szczęścia, unikając wszystkiego, co mogłoby wywołać uczucie smutku lub znużenia, stwarzając pozory radości nawet wtedy, gdy jest się w otchłani rozpaczy” (francuski filozof Filip Aries). Nikt nie jest szczęśliwy przez całe życie. To właśnie te bolesne doznania powodują, że rozwijamy się, stajemy się wrażliwsi, współczujemy i okazujemy troskę tym, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, głębiej wnikamy w system wartości i swoje emocje. Choroba i śmierć nie należą do wydarzeń szczęśliwych, a ponieważ tak bardzo kontrastują z naszą irracjonalną pogonią za szczęściem, szukamy ich zaprzeczenia, tak w sobie, jak i w innych (...) ”

***
Czytając ten artykuł wspomniałam swoje „dwie śmierci” opisane w poście „2011.10.28  - Tabu...” (http://joannainmemoriam.blogspot.com/2011/12/20111028-tabu.html). Wraz z ostatnią kropką postawioną w artykule przez autorkę nabrałam przekonania, że nowa jakość życia narzucona przez postęp cywilizacyjny dokonała gwałtu na sumieniu ludzkości. Brutalnie i bezlitośnie odcięła nam dostęp do swobodnego wyrażania niepokojących nas uczuć. Odmówiła też osobie umierającej prawa do zakończenia spraw ziemskich ze szczerością i w poczuciu rzeczywistości.

Nieumiejętność odnalezienia się w sytuacji obcowania ze śmiercią pozbawia nas tak naprawdę istoty naszego człowieczeństwa. Czy możemy odwrócić ten stan? Myślę, że tak! Po prostu rozmawiajmy o śmierci i bądźmy jej świadkami. Przestaniemy wówczas doświadczać jej niesamowitego ubóstwa wynikającego z faktu, że miejscem na śmierć stał się szpital czy hospicjum. Tylko w taki sposób możemy przywrócić śmierci jej naturalność i godność.

czwartek, 8 grudnia 2011

2011.10.28 - Tabu....

Opis zgonu Jakuba Boehme* w nocy z 16 na 17 XI 1624 roku:


Wokół łoża, gdzie spoczywał dręczony życiowymi troskami i schorowany Boehme, zebrali się domownicy. Obecna była tylko żona oraz synowie Tobiasz i najmłodszy Eliasz. Nie wiadomo, gdzie znajdowali się wtedy jego synowie Jakub i Michał. Wieczorem Boehme spytał Tobiasza, czy on również słyszy piękny śpiew aniołów. Gdy ten zaprzeczył, Boehme nakazał otworzyć szeroko wszystkie drzwi, aby każdy mógł zachwycać się tą wspaniałą muzyką. Później spytał o godzinę. Gdy dowiedział się, że jest druga, odrzekł, że to jeszcze nie jest jego czas. A gdy po całonocnym czuwaniu powiedziano mu, że nadeszła szósta rano, po pożegnaniu z żoną i synami, przeżegnał się i powiedział: „A teraz odchodzę do raju!”

* Jacob Böhme (1575 – 1624) – czwarte dziecko zamożnej rodziny chłopskiej ze Starego Zawidowa k/ Zgorzelca. Był mistrzem szewskim w Görlitz nie mającym prawie żadnego wykształcenia (całe jego wykształcenie stanowiły cztery lata szkółki wiejskiej). Czytał na własną rękę Biblię, Paracelsusa oraz mistykę kabalistyczną i z tego powodu nazywano go fanatycznym szewcem. Późniejszy mieszczanin zgorzelecki był wizjonerem, mistykiem i pierwszym filozofem piszącym po niemiecku, a nie po łacinie. Jeden z ważniejszych teologów okresu Reformacji, który źródłem swych pism uczynił własne wizje rzeczywistości duchowej. Uważany jest za ojca nowoczesnego gnostycyzmu.

Tabu...

Pierwsza śmierć, z którą spotkałam się w życiu, dotyczyła zupełnie obcej mi osoby. Było to podczas lata, które spędzałam u rodziny na wsi. Wieś jest mała, więzy pomiędzy mieszkańcami są szczególne, jakby rodzinne. Miałam wówczas 7 lat. Umarł ktoś bliski ze znajomych moich krewnych. Był późny wieczór, wszyscy poszliśmy na nocne czuwanie przy zmarłym. Wcale nie byłam przestraszona, raczej, za sprawą cioci, zakłopotana, że nie mam stosownego ubrania. Ponieważ był wieczór, a droga przed nami dość daleka dostałam w rękę dużą, ba, dla mnie wówczas ogrooomną, świecę. Od tego momentu atmosfera dla mnie dziecka, stała się niezwykle podniosła i uroczysta. Długa droga, mrok, światło i ciepło świecy sprawiły, że z każdym krokiem moja ciekawość i fascynacja wzrastały. Kiedy dotarliśmy do domu nieboszczyka (a może nieboszczki, nie pamiętam już dzisiaj, kto to był) zdumiałam się tłumem ludzi. Zmarły leżał w łóżku na środku pokoju, z którego wyniesiono wszystkie sprzęty. Wokół paliło się mnóstwo świec, sam zmarły miał gromnicę w dłoniach. Ludzie raz to modlili się, raz rozmawiali o zmarłym, podchodzili do niego, dotykali, coś do niego mówili. Co jakiś czas wszyscy śpiewali stosowne do okoliczności pieśni nabożne. I choć po kilku powtórzeniach sama z upodobaniem już śpiewałam „Dobry Jezu, a nasz Panie..” , to  zdumiewałam się pieśniami tymi bardziej „lekkimi”, nie kościelnymi. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, ale czułam, jak ten rytuał mnie wciąga. Zaczynałam odczuwać więź z obecnymi w domu zmarłego ludźmi.... I trochę żałowałam, że następne dwa dni czuwania zostały mi, dziecku, odpuszczone.

Druga śmierć związana jest z umieraniem mojej babci. Miałam 10 lat. Późnym popołudniem mama zawołała mnie i siostrę, bawiące się wówczas na podwórku „Chodźcie, szybko! Idziemy do babci!”. Nie było wyjaśnień, nie było rytuałów, po drodze tylko kilka słów o sytuacji i pouczenie, jak mamy się zachowywać. Mamy być cicho i mamy być grzeczne! Nie dopuszczono nas, dziewczynek, do łoża umierającej babci. W malutkim pokoiku, za amfiladą kamienicznych pokoi, zgromadzeni byli tylko dorośli. Nam nakazano uklęknąć w innym, odległym pokoju i tak długo modlić się, aż po nas przyjdą. Od klęczenia bolały nas kolana, co jakiś czas więc wstawałyśmy. Robiłyśmy to z obawą, by nas nie przyłapano na tym, że nie klęczymy i nie modlimy się za duszę babci. W tym strachu za „niegrzeczne” zachowanie, z potwornym bólem kolan, przetrwałyśmy z siostrą około 2 godzin. Nadal nie rozumiałam śmierci, ale teraz byłam wyraźnie zła, bo umieranie kojarzyło mi się z bólem zadawanym mnie samej. Było więc czymś bardzo nie w porządku wobec mnie.

...... Dwa zupełnie odmienne aspekty umierania. Jakże różne dwie śmierci! Jedna łącząca i jakby ducha przyjaznego zostawiająca...., druga zaś wstydliwa, nieprzyjazna i bojaźnią onieśmielająca. Dzieliło je zaledwie kilka lat, ale także przepaść między kulturą mieszczańską i wiejską. Nas, „miastowych”, od dziecka uczono nie przeżywać straty, nie zatrzymywać się nad nią, szybko wracać do normalnego życia, a przede wszystkim nie zaprzątać tym głowy innym ludziom. Dorośli zabawiali nas, dzieci, odwracali uwagę, przekonywali swoim zachowaniem, że nic takiego się nie stało, że można nad tym przejść do porządku dziennego. Obowiązywały też ogólne reguły powściągliwości: nie wolno się mazać, beczeć, być mięczakiem. Należało szybko się otrząsnąć i dzielnie zabrać do dalszego życia. Żałoba była jak krótki wypad z taśmociągu. Dziś wiem, z perspektywy przeżytych lat, pracy zawodowej i traum doznanych z powodu różnych strat, jak bardzo takie podejście okalecza. I ciało i psychikę.
Czasy nam współczesne, w których pełno jest przemocy, rozlewu krwi, aborcji, eutanazji i cierpienia, określa się jako „cywilizację śmierci”. Mimo tego, człowiek współczesny nie przywykł do niej. W kulturze, w której młodość, piękno i witalność ceni się ponad wszystko, nie dopuszcza się myśli o starości i przemijaniu. Walczy się ze śmiercią i przeciwstawia się jej na różne sposoby. Ale tak naprawdę śmierć jest wygnana z naszego myślenia. Jest tematem tabu.

2011.10.28 – O bólu...

Niobe – Andrzej Troc

O bólu....
ks. Jan Twardowski

W co się ból może zmienić
w gniew
tupanie nogą
w otwartą książkę zamkniętą powoli
w modlitwę
płacz prywatny bo wprost do poduszki
list pisany pięć razy bez związku od rzeczy
milczenie przy stole
chodzenie tam i nazad dookoła prawdy
dotknięcie ust samotnych łyżeczką herbaty
w to co niemożliwe – jeszcze nie ostatnie
w tę samą znowu miłość
kończącą się długo
pozwól więc Matko
niech dalej boli

środa, 7 grudnia 2011

2011.10.27 - Ptaku..., Aniele Mój...


pośród skrzydeł Twoich piór
Ptaku... Aniele mój
moja miłość wiatrem
kołysankę dla Ciebie
łzami zapisuje
na pięciolinii
dni bez Ciebie

Ten wiersz to podarunek od pussycat616, mojej portalowej koleżanki. 

To też dar jej pamięci o Tobie.....

2011.10.27 - Dialogi ze "słoniem" i obok "słonia"...


Dialogi ze „słoniem”...

1. Czy muszę nauczyć się udawać, że sobie poradziłam i wszystko jest już OK, jeśli nie chcę być traktowana w ten sposób? To było by najgorsze, co mogłabyś sobie zrobić teraz. Bo żal i ból wyrazić trzeba... A o towarzyszenie w ciszy jakoś nam najtrudniej. „Słoń w pokoju”, to bardzo trafne.
-         Tak strasznie mi trudno..... nauczyć się z tym żyć...
Czasu trzeba, oj trzeba... Teraz jeszcze wydaje się, że nie dasz rady. Płacz...... Łzy wypłukują gruz z organizmu. Żal wypowiadany nie zniknie całkowicie, ale zrobi lukę. Lukę na zmuszanie się, a z czasem chęć do...życia. Przytulam Ciebie słowem....


2. Nie wiem co czujesz, ale z całą pewnością nie chcę tego doświadczyć, bo nie potrafię sobie tego wyobrazić... Nie ukrywaj bólu, mów do nas o nim... wszystko...
-       Boli, bardzo boli.... Śmierć Joasi to też śmierć jakiejś części mnie samej. Ja żyję, muszę odrodzić się na nowo, bez NIEJ, inaczej.... JAK?
Nie wiem... Może pomyśl czego Joasia chciałaby dla Ciebie... A może po prostu krok za krokiem...


3. Myślę że Joasia chce, abyś uczyła się dotykania codzienności taką, jaka jest. Z Joasią i bez niej.
-       Dotykam tej codzienności.... i ona boli, bardzo boli..... Krzyk mój echem tylko odbija się..... Wokół oczy trwożliwie spuszczone, ręce uciekają za plecy, nogi śpiesznie odchodzą..... I cisza, która plecy me zgina i łzy bólu z oczu wyciska.... Jak nauczyć się żyć na nowo? Jak nauczyć się żyć dla tej obojętności przechodzącej obok?


4. Hmmm...trudno znaleźć słowa przy takiej stracie... Ja nie straciłam nikogo tak bliskiego, ale mam wyobrażenie, jak to może być...
-       Nie Elu, cokolwiek wyobraźnia Ci podpowie, to i tak nie masz pojęcia CO to jest i JAK czuje się rodzic, który stracił dziecko! Odeszła moja mama, potem tato... każdą z tych śmierci przeżyłam mocno, ale jakoś inaczej, jakby łagodniej. Bo odejście rodziców jest jakby wpisane w naturę. Śmierć dziecka, jest natomiast zaprzeczeniem i przerwaniem cyklu natury..... Jest przerwaniem ciągłości życia....
Rodzimy się i umrzemy kiedyś... Od czasu, gdy bardziej choruję myślałam o tym, jak to będzie z moją matulą, gdyby mi się coś stało... I najbardziej nie daje mi spokoju, że nie umie obsługiwać kompa i sobie nie wydrukuje faktury za telefon, telewizję, net, ale mam przeczucie, że byłoby z nią bardzo źle. Rozmawiałyśmy trochę o tym, bo to nigdy nic nie wiadomo i powiedziałam parę rzeczy, żeby wiedziała, że jest dla mnie ważna, mimo różnych takich nieporozumień, żeby wiedziała, bo takich rzeczy nie mówię codziennie...
-       Zacznij mówić codziennie..... Potem jest tylko żal, że nie zdążyłam....., nie dałam komuś szansy na powiedzenie czegoś....
Jedni unikają rozmów o śmierci, drudzy za bardzo o niej myślą... Ja dość często jakoś myślę, ale już mniej boje się, niż parę lat temu... Śmierć jest czymś niepojętym, okryta tajemnicą, a droga do niej czasem prowadzi przez ból i cierpienia. Może kiedyś przestanę się jej bać, pozostanie tylko niepokój... Ja przynajmniej w sercu mam wpisaną wieczność i cokolwiek tam będzie, będzie cd lepszy.
-       Uważam, że śmierci nie powinno bać się, bo jest to wówczas uczucie destrukcyjne. Mówić o niej to znaczy oswajać się z nią i przestać żyć w lęku. Wtedy dostajemy szansę, by umierać spokojnie i godnie....
Joanna jest cudnym Aniołkiem, a może już zaczęła nowe życie... Tobie życzę z całego serca, aby czas ukoił ból i abyś mogła normalnie żyć, z Nią w sercu, godząc się na to. Bo mawiają,  że tak pozwala się duszom iść dalej...
-       Tak trudno jest mi uczyć się nowego życia..... I nie o czas tu chodzi, bo ten ran nigdy nie zabliźni. Chodzi o człowieka...... i jego obecność, dla której warto jest uczyć się żyć „po nowemu”....


... i obok „słonia”...

1. Bezsilność i bezradność... I nieumiejętność zdjęcia przynajmniej grama bólu... A czasem wystarczy zwykle trzymanie za rękę... obecność... prawdziwa, a nie unikająca...
-      I tak sporządzimy listę powinności, zaleceń, uchybień..., a przecież chodzi o to, by choć odrobinę - BYĆ...
Dokładnie tak... Z a nie OBOK


2. To wbrew naturze pochować swoje dziecko... Słowa pociechy na nic tu, przytulam tylko...
-      A co rozumiesz przez pojęcie „słowa pociechy”?
Wszystkie słowa... Nie będę wymieniać, bo i po co. Slogany typu „czas leczy rany”... ehhh.. Najważniejsza jest obecność, przytulenie, wysłuchanie... Pozwolić wykrzyczeć swój ból...
-      Tylko czasami nie ma komu go wykrzyczeć, do kogo się przytulić, nie ma komu opowiedzieć. Jest pustka i wokół pusto.... Tylko cienie zdają się barwić świat.

wtorek, 6 grudnia 2011

2011.10.26 - Słoń w pokoju, czyli o pewnym stosunku...


Jest taki wiersz „Słoń w pokoju”, który napisała Terry Kettering. Słoń jest ogromny, pękaty, wszyscy koło niego przeciskają się, ale nikt o nim nie mówi. Jakby go w ogóle nie było..... Przeciskają się rzucając „jak się masz”, „wszystko w porządku” i tysiąc innych banalnych pogawędek. Rozmawiają o pogodzie i o pracy. Dowcipkują i rozmawiają o wszystkim innym – tylko nie o słoniu w pokoju. Podobna jest bardzo często ludzka postawa wobec osób, które straciły dziecko albo spotkała ich jakaś inna tragedia. A przecież o rzeczach ważnych nie można nie rozmawiać, bo one nie wyparują od „niemówienia”. Strategia „nie będę nic mówić, żeby nie zranić” wcale się nie sprawdza. Przeciwnie, buduje jeszcze większe poczucie osamotnienia. Takie powiedzenia, jak „czas goi rany”, „trzeba żyć dalej”, „taka była wola Boża”, wcale nie pocieszają, powodują tylko dodatkowy ból ran, które i tak się nie zagoją......

Odeszła z mego życia najważniejsza osoba. Joasia, moja córka..... Przez kilka miesięcy patrzyłam na JEJ umieranie, niemal fizycznie ocierałam się o JEJ cierpienie. Śmierć to rzeczywistość, z którą człowiek mocno się nie zgadza, ale odejście dziecka wydaje się być jakimś błędem – umierać powinno się przeżywszy życie! Śmierć dziecka jest niewiarygodnie bolesna, a całkowita akceptacja tego, że ono umarło, nie nadchodzi nigdy. Pogodzić można się jedynie z tym, że śmierć się zdarzyła, ale nie z tym, dlaczego je zabrała. To właśnie dlatego żałoba po dziecku nigdy nie przemija i nigdy się nie kończy. Bo i rodzicielstwo nie ustaje nigdy. Dziecko ma się na zawsze....
A w życiu jakoś nie zdarzają się bisy. Coś co było, odchodzi i znika, by już nigdy nie powrócić!
Smutno.... Tęskno.... Ponuro..... Brrr! Życie, składam reklamację!

Jak trudno zastąpić słowo MY słowem JA....
Śmierć to szok i wielkie przeżycie egzystencjalne. Tego cierpienia jest tyle, że przeraża i onieśmiela. Samotny dom.... Emocjonalne więzienie.... Czuję się jak ślepiec, który potrzebuje czyjejś dłoni, by przejść na drugą stronę ulicy. Pozbawiona wsparcia zapętlam się we wspomnieniach i pytaniach. Mój świat staje się coraz bardziej światem ciszy. I nie chodzi tylko o brak Joasi. Znajome osoby obchodzą mnie szerokim łukiem, jakbym nosiła w sobie jakąś chorobę zakaźną. Na miłość Boską! Żałobą nie można się zarazić! Ludzie kluczą więc i lawirują, bo nie wiedzą, jak w kontekście śmierci, która się wydarzyła, uniknąć dotkliwego ranienia czy rozjątrzania bolesnych ran. Śmierć jest przecież tabu! Kiedy w rozmowie wspominam o śmierci, wszyscy rzucają się do ucieczki - zmieniają temat, obracają w żart albo uprzejmie milczą. 

Wielu przyjaciół i znajomych „zawiodło”. Niektórzy zwlekali z kondolencjami, innych nie stać było nawet na konwencjonalnie wyrażone współczucie. Czy mam mieć żal do tych, którzy nie sprostali? Otóż – nie mam, wcale ich nie potępiam. Myślę, że nie jest to przejaw obojętności, to po prostu zwykła, ludzka bezradność. Sytuacja zwyczajnie ich przerosła. Myślę też, że w głębi duszy martwią się z tego powodu. Po prostu nie wiedzą, czy swoją obecnością i sprawami życia codziennego nie pogłębią mojego bólu po stracie dziecka. Żyjemy w społeczeństwie negującym śmierć, więc nieporadność ludzka w stosunku do tematu śmierci nie zna granic – telefony milczą jak zaklęte, znajomi i przyjaciele jakby zapadli się pod ziemię. Wręcz namacalnie czuję, jak rozpada się większość moich, dawniej zażyłych, kontaktów.

Opuszczona w swojej tragedii i zmuszona do ukrywania bólu, usiłuję robić dobrą minę do złej gry, często z poczuciem niemal fizycznej tortury. Czy muszę nauczyć się udawać, że sobie poradziłam i wszystko jest już OK, jeśli nie chcę być traktowana w ten sposób? Skóra mi cierpnie na myśl, że muszę zacząć na siłę uśmiechać się i sztucznie wymuszać na sobie dobre samopoczucie. A ja przecież naprawdę jestem smutna.... I jestem zrozpaczona.... Nie jestem w stanie pogodzić się ze stratą tak bliskiej mi osoby w ciągu kilku dni czy tygodni. Nie chcę też przemykać się przez okres żałoby i pośpiesznie powracać do „normalności”. Chcę mieć swój czas. Chcę mieć możliwość okazywania swojej rozpaczy, cierpienia i żalu. Chcę wspominać, rozmawiać, płakać. Chcę dzielić się swoimi uczuciami z innymi ludźmi. Nie chcę minimalizować swego bólu i nie chcę, by moje cierpienie pozostało nie spełnione.

„Taktowne” milczenie czy dystans napełniają mnie tylko niepokojem. Budzą wątpliwości, bo odmawia się w ten sposób moim uczuciom wagi i głębi. Taka cisza funduje i rozkręca emocjonalne zaburzenie..... A przynależę przecież do społeczeństwa, nie jestem poza nawiasem. Nie chcę być więc zamknięta w ochronnym kręgu milczenia i traktowana jak trędowata z powodu swojego cierpienia! Śmierć Joasi jest jednym z najcięższych doświadczeń, z jakim muszę nauczyć się żyć. I nie chcę spędzać życia ze świadomością, że jestem matką kilku garści prochu.....

Z pewnością ludzie czują się nieswojo, gdy obok znajduje się osoba w żałobie. Z drugiej jednak strony, ci „osieroceni” napotykają na ogromne trudności w znalezieniu wsparcia, tak potrzebnego im do uporania się ze swoją traumą. Ludziom, których dotknęła tragedia taka jak moja, po prostu trzeba umieć towarzyszyć w ich cierpieniu. Każdy rodzic, którego dziecko umarło, jest oczywiście pogrążony w żałobie, ale ma też inne życie. Lubi ciekawą książkę, film czy muzykę, lubi chodzić do kawiarni czy na spacery, lubi zwiedzać czy wędrować, ma swoje zainteresowania, hobby lub pasję. Na ogół ludzie obok nie mają pomysłu na to, co i jak robić w takich okolicznościach. Wszyscy są jak sparaliżowani - rodzina i przyjaciele nie wiedzą, co mówić i jak pomóc, a ci, którzy mogliby podtrzymać na duchu, wolą się nie wtrącać. Są sytuacje, gdzie nie ma dobrych podpowiedzi, ale proszę, nie mów mi „Naprawdę? Moim znajomym też zmarło dziecko”, czy „Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzisz” (nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego!). Powiedz lepiej „Chodź ze mną na zakupy”, albo „Pojadę z tobą na cmentarz, na grób twojego dziecka”.... Niech wydarzy się COKOLWIEK.... Tylko nie ta przytłaczająca cisza! Uwierz mi, to pomaga pogodzić się ze stratą, nawet tak straszną, jak strata dziecka. Pomaga iść dalej, znaleźć nowy sposób życia. Nawet jeśli upłynęło już sporo czasu, nigdy nie jest za późno, aby dać wyraz swojej trosce i zainteresowaniu. Bo nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem.....

***
P.S.
Słowo jest tą szczeliną, przez którą przez te kilka miesięcy, przenikało do mojego serca światło nadziei i wiary. Wnosiło w moje życie pokarm, który dostarczał sił na następne dni. Tym z Was, którzy towarzyszyli mi podczas tej niezwykle trudnej choroby Joasi, cicho, mądrze, z sercem, chcę powiedzieć – KOCHAM WAS!



poniedziałek, 5 grudnia 2011

2011.10.21 - Wciąż tak trudno bez Ciebie....


Ciągle czuję ból ...
Taki fizyczny ból ...
Za obecnością...
Za uśmiechem...
Za spojrzeniem...
Za dotykiem...
Za słowami...

Nigdy nie czułam się bardziej samotna niż teraz...
Zagubiona i pełna wątpliwości...

Czy wytrzymam to wszystko......?

Kocham Cię Joasiu!
Mama

2011.10.20 - Nic nie jest tak, jak było przedtem....


Nic nie jest tak, jak było przedtem.
Pozostało tylko milczenie....
Pełne gorących łez...

I nie ma takich słów,
by móc wypowiedzieć wszystko w tej ciszy....


Choć tak trudno bez Ciebie, 
Przez uporczywie spływające łzy szlocham

KOCHAM CIĘ JOASIU....!
KOCHAM!

2011.10.24 - Odeszłaś o całe życie za wcześnie....


Byłaś...
nagle zniknęłaś...
i uporczywie Ciebie nie ma....



Twoje oczy już nie patrzą na oblicze tej ziemi,
i nikt tak na prawdę pojąć nie zdoła,
jak czas Tobie płynie w odległej przestrzeni....

Kocham Cię Joasiu ...!
Mama

niedziela, 4 grudnia 2011

2011.10.20 - Osierocona...?

Jeszcze łzy mnie nie opuściły, plecy trzęsą się łkaniem i w dłoniach zamykam twarz.... Pustka gości w moim sercu, próżnię mam za czołem, a ramiona rozpaczliwie puste.... Gdy zabrakło JEJ rąk, moje stały się niczyje.... I bezradne....

Jedyne co teraz czuję, to ból.... Nie mogę z nią rozmawiać, nie mogę jej zobaczyć, nie mogę objąć ramionami, nie mogę usłyszeć. To jest mój ból - jak otwarta rana, która nie chce się zagoić.

Chcę więc zasnąć, żeby nie płakać. I obudzić się, kiedy przestanie BOLEĆ! Tymczasem noc ciemna, jak bezdenna otchłań. Milcząca i niepokojem brzemienna. Czernią krzycząca i samotnością bezwzględna. Ciszą głuchą wisi nade mną.....

Z bólem w oczach wstaję z łóżka.... Przy łóżku niedopita kawa i garść mokrych chusteczek.... Patrzę w lustro i widzę cień. Cień człowieka, którym jestem. Kobietę o zapadniętych policzkach, ze zmarszczkami i cieniami pod oczami. Przez te kilka miesięcy schudłam...., a mój cień ściele się kałużą łez.

Jadę TAM, gdzie kwiaty jeszcze świeże...., gdzie przystoi żałoba. I choć tak ciężko zaznajamiać mi się z mogiłą, zapalam światełko i pytam....
- Córeńko..., w co ubrać moją tęsknotę i w którą stronę z pustką wyruszyć?

Stoję jak skamieniała, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej poza jedną – łkaniem.
Świat dla mnie stanął. Nie ma Joasi.... nie ma jutra.....

A przyjaciele mówią:


Nie ma odpowiedzi... Szukaj jej w duszy swej... Mój przyjaciel odszedł, ale przemówił do mnie muzyką... Bo dla mnie był muzyką, choć szept z trudem mu przychodził... Radością był i Miłością... Śpiewem w duszy i tęczą na jej niebie rozwieszoną. Pamiętaj Radość i Miłość.... i to, że Joasia jest częścią Ciebie. Zawsze więc jest póki jesteś...

Dziękuję Doris.... „Joasia jest częścią Ciebie. Zawsze więc jest póki jesteś...” to jak wskazówka dla mnie......

Tak naprawdę, to przecież Asia jest cały czas przy Tobie, z Tobą, w Twoim sercu i nic tego nie zmieni, ale..., ale pozwól Jej na życie z Aniołami, lepsze i bez bólu...

Szukam słów, żeby Cię pocieszyć, ale wiem, że w tym momencie żadne słowa nie pocieszą Cię... 

Nie pocieszaj...., nie wolno.... Pokaż mi, jak mam z tym żyć.....  

Trzymaj się Mario, jesteś silną kobietą. 

Nawet jeśli......, to w sięgając dna bólu i rozpaczy, po prostu padłam..... Ramion, słów i człowieka mi trzeba, by powstać....

Mówią... „czas leczy rany”, „nie martw się będzie dobrze”...to nieprawda. Czas ran nie leczy i już nigdy nie będzie tak jak było... Tak jak nie jest możliwe pogodzić się z faktem odejścia dziecka.... Bo niby dlaczego mam się z tym zgodzić?... Zostaje - nauczyć się z „tym” żyć... Jak? Nie wiem, nie doświadczyłam.... Ale nieraz myślę, jak ja bym sobie z „tym” poradziła.... I powiem ci Maryś, że cienko to widzę.... Dlatego rozumiem Twoje cierpienie, bo też jestem matką.

       

sobota, 3 grudnia 2011

2011.10.19 - Jesteś, po prostu JESTEŚ...

„Bóg jest jeden, Miłość jest jedna, Śmierć jest jedna, Nadzieja jest jedna....” – tak napisała mi Gabi. I dlatego wiem, że JESTEŚ....

 
W pamięci.... na zawsze....
W sercu.... na zawsze....








A ten Orchid Angel to dla Ciebie Mój Najukochańszy Aniołku.....

2011.10.18 - Patrzę w niebo i widzę Ciebie....



Patrzę w niebo i widzę Ciebie....
I tak bardzo mi Ciebie brakuje....

A najtrudniej jest mi ukryć ból.
I bezradność....





Duszo Moja Kochana...

Tak wiele Twoich łez widziałam podczas choroby...
Moje serce płakało razem z Tobą....
Już nie płaczesz, prawda...?

Ból i cierpienie nie są już Twoim udziałem...
Tylko radość...
Wieczna radość...



Kocham Cię..... Mama

2011.10.17 - Aniele Mój...


PUSTKA ..... i BÓL.... !
A ja.... WYJĘ.... !

Bezgłośnie pytam:

Aniele Mój...  Powiedz, czy możesz schować mnie w swych ramionach? A w skrzydłach swych osuszyć moje łzy?

A gdzieś w tle toczą się ciche rozmowy z przyjaciółmi:


Gdzie kończy się rozpacz matki po śmierci własnego dziecka...??? Mój mózg nie może tego ogarnąć ....... 
- Ewik, ona nigdy nie kończy się..... Trwa ...., tak jak miłość....

Choć rozpacz przechodzi ludzkie pojęcie, to uwierz, że Joasia jest blisko, całkiem niedaleko, zaledwie po drugiej stronie....
- Jak wypełnić pustkę po NIEJ? Serce rozpaczą mam skute! Tak daleko nam do siebie.... I choć sercu zawsze blisko, to dłoniom tak strasznie daleko.....

Przyjaciółko Droga wiem, jak jest Ci ciężko. Towarzyszyłam Ci w ten ostatni bardzo dla Was trudny czas. Miałam szczęście poznać Asiulę i tak trudno mi się pogodzić, że już jej nie zobaczę. Ale nic to, nic...., przecież się spotkamy, tylko trochę trzeba poczekać..... 
- Emi, jak zmienić to co boli?

Jesteśmy Tu na chwilę tylko.... Ten Dar Mario Jest z Tobą i w Tobie.
- Śmierć ukochanych jest też śmiercią nas samych, bo coś w nas umiera, już nie jesteśmy tacy sami...  
- Nie, nie jesteśmy,, ale to nie znaczy, że coś w nas umiera. Chyba, że tego chcemy.... Daj sobie czas, Mario. Daj sobie szansę ukojenia. Ja mam wiarę, że nasi ukochani są z nami. Inaczej...ale są. 
- Ulka...., cierpię...! Bardzo... ! NIE CHCĘ jednak czasu spędzać biernie i z rezygnacją. Czekać, aż ból mnie...., bo on nigdy nie minie! NIE CHCĘ tkwić w egoizmie własnego cierpienia i zamykać się w sobie. CHCĘ przepracować to cierpienie...., dla siebie! Ale do tej pracy potrzebuję drugiego człowieka, po prostu. Sama nie dam rady..... Milczenie, obojętność, puste słowa pociechy są jak „bierne” przyzwolenie na eutanazję,… eutanazję na żyjącym nadal organizmie.... Czujesz ten dreszcz...? Brrr....! 
- Widzisz....a to dlatego że nie potrafimy obcować ze śmiercią, jakby jej nie było. Sama nie umiałam i dziś nie jest mi łatwo, ale od kiedy kolejni ludzie umierali mi na rękach, uczę się jej istnienia. I akceptacji... pewnie z bezsiły? Napisałam, abyś dała sobie czas, bo teraz jest czas cierpienia i bólu. Nie można go wymazać i przejść do następnego etapu. Nie umiem powiedzieć jak przecierpieć... (bo kto by potrafił), ale pewnie idzie czas pamięci i szukania Jej w sobie. A inni.... nie mamy, albo nie chcemy mieć, zdolności współodczuwania. A do tego strach i zwykła ludzka bezradność. Tak naprawdę, zawsze jesteśmy sami, choć nie samotni. Dasz radę Mario. Człowiek jest jak dyjament otulony kamieniem. Zatańczysz...!

***
A mnie tak trudno jest pogodzić się z tą nową rzeczywistością...... 


piątek, 2 grudnia 2011

2011.10.16 - Pytania do Joasi....





Byłaś mi DAREM, więc dlaczego wciąż płaczę...?
Ból i bezradność mam zamiast ciebie.

 I setki pytań.....
Jeśli zapytam, odpowiesz?






Jakiego koloru jest teraz twoje niebo?
Jaka melodia światła ci towarzyszy?
Na jaką część duszy otwierają się twoje drzwi?
Na jaką porę roku wychodzą twoje okna?

O czym myśli wiatr na twojej ulicy?
Jakie imiona mają twoje myśli?
Czy swoimi myślami dotykasz czasami moich myśli?
Którą ze swoich myśli zapraszasz teraz do stołu?

Czy poczęstujesz mnie kiedyś swoim pragnieniem?
W czyich oczach teraz odnajdujesz siebie?
W jakim słowie mogę cię odnaleźć?

Kocham Cię córeńko...

Mama

***




czwartek, 1 grudnia 2011

2011.10.12 - Nad ranem zgasło moje słońce...



Ten dzień zapłakał łzami...


12.10.2011 r. NAD RANEM ZGASŁO MOJE SŁOŃCE.
Przez bramę Tęczowego Mostu przeszło do cichej krainy.
TAM, gdzie ból już nie sięga i łza nie płynie.....


Los dał i zabrał wszystko, co chciał mieć. Joasia miała tylko 31 lat....




Odeszła, a z Nią światło i radość mego życia. 
Do dziś nie umiem pogodzić się z Jej odejściem, a świadomość Tej pustki mnie przytłacza. 
Nie da się zapełnić jej czymkolwiek – pracą, innymi ludźmi, działaniem.
Mogę tylko wzbogacona o MIŁOŚĆ, jaką od niej dostałam, iść dalej....

Nie ma większego bólu nad ten, który mi teraz znosić przyszło.
Wszystko się zmieniło. Świat już nie jest ten sam....
I choć brakuje słów...
Nie ma myśli, tylko łzy-gorzkie łzy...
A serce nie ogarnia bólu Twojej straty...

To próbuję....
Codziennie próbuję iść...


***